Mój największy życiowy
błąd: rzadko zaglądam na plac zabaw. Środa. Obserwowałem dzieci.
Nie zdawały sobie sprawy z hałasu, jaki powodowały samochody. Nie
rozproszył ich pies i wrzeszczący do telefonu mężczyzna. Upał,
dający się wszystkim we znaki, także jakimś cudem nie sprawował
nad dziećmi władzy. Zapomniałem o problemach. Uśmiechałem się,
jakbym był jednym z nich. Po pewnym czasie codzienne sprawy stały
się priorytetem, lecz śmiech tych dzieci towarzyszył mi do
wieczora.
Od zawsze słyszymy o darze,
jaki dzieci posiadają - niezwykłej umiejętności bycia tu i teraz.
Myślę o krzywdzie, którą
my-dorośli często robimy sobie i bliskim. Wiecznie pogrążeni w
planach, porównaniach. Skoncentrowani na wydatkach, zobowiązaniach;
jakby poza nimi nie istniał jakikolwiek ze światów. Kiedy
spoglądam na większość dni, zauważam, jak często moje myśli
skierowane są ku przeszłości lub przyszłości.
Każdy zna sytuacje, w
której pogrążony w myślach, wykonuje czynność i wieczorem nie
jest w stanie powiedzieć, co jadł na śniadanie, obiad; ilu mijał
ludzi na ulicy; nawet jaka była pogoda. Gdy piszę felieton
towarzyszy mi nastrój, jaki panował na placu zabaw i rozmyślam o
przekleństwach dorosłego życia; powadze, którą dodajemy sobie
nadmiernie. Pochylam się nad odrzuconym prawem do radości i
robienia tego, co lubimy.
Czy apeluję o wieczną
beztroskę? Nie. Kiedy patrzę w lustro, widzę napiętą szczękę,
pomarszczone czoło. Dlatego wołam do dziecka we mnie, które
zapomniało, jak brzmi mój głos: "Chodźmy na plac zabaw!
Znajdzie się dla nas huśtawka."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz